Wraz z nadejściem światła chciałoby się ściągnąć z siebie te nagromadzone przez zbyt długą zimę warstwy ubrań, które ciążą na zmęczonych ramionach. Przez tę jedną, tak długo oczekiwaną chwilę być jak wąż, zrzucający swoją starą skórę. Idzie nowe, zdają się szeptać coraz śmielej wieczorne jasności, które mnie od kilku dni onieśmielają. Zdążyłam zapomnieć, że one w końcu nadejdą. Może straciłam na to nadzieję?
Pisklę, zanim dorośnie, rodzi się zupełnie nagie, pomyślałam ostatnio zakładając na powrót zimową kurtkę i opatulając się wełnianym szalem. Przez kilka pierwszych dni jest absolutnie bezbronne. Jego skóra pozbawiona piór sinieje z zimna. Ptaszek nie jest w stanie przebić niczego swoim miękkim dzióbkiem. To czas przemieni go w ptaka potrafiącego samodzielnie opuścić gniazdo. Wiosna w tym roku zdaje się potrzebować więcej czasu niż zwykle, aby się narodzić. A może to nowy pandemiczny świat odbiera nam kolejny z naszych bastionów? Igra z ustalonym od wieków porządkiem rozmazując co chwilę kolejny z naszych stałych punktów. Wytyczone szlaki starych map nie prowadzą już w odwiedzone wcześniej miejsca. Jesteśmy jak pierwsi odkrywcy nowych lądów wyruszający w podróż w nieznane nie wiedząc wcale, co zastaniemy w tym miejscu przeznaczenia po drugiej stronie nieba. A co, jeśli okaże się, że nie istnieje?
Co z tym wszystkim zrobić? Oswoić świat od nowa? Pozwolić rozgościć się nowemu porządkowi? Skąd pewność, że nie będzie jedynym, który nam zostanie? A może, jak dzieci, które nadają swoim ukochanym przedmiotom magiczne moce, rozkochać się w każdej zwykłej darowanej chwili? Poszukać w nich utraconego poczucia bezpieczeństwa? Bo ile trwamy, jeśli nie chwilę właśnie?