Ostatnie kilkadziesiąt lat obserwacji Morza Bałtyckiego potwierdzają, że zbliża się jego koniec. Być może to jedne z ostatnich wakacji nad polskim morzem.
Zasolenie Bałtyku spada, kwitnące, zielone, wielkie obszary sinic odcinają dopływ życiodajnego światła słonecznego, a związki chemiczne, sprzyjające ich rozrostowi, ukryte w nawozach i ściekach spływają strumykami, rzeczkami, rzekami wprost do morskiej wody.
Rozkładające się na dnie coraz większe masy sinic i glonów pochłaniają tlen, zamieniając je w pustynię. Obszar dna, na którym brakuje tlenu zwiększył się z 5 tys. km2 Na początku XX wieku do 60 tys. km2.
Jednym z kluczowych problemów w ich rozwoju jest jednak, dziś już każdy ma pewność, że nie mitologiczny, a potwierdzony, wzrost temperatury, czyli globalne ocieplenie. O ile same zmiany nie musiałyby budzić nie pokoju, o tyle ich tempo – tak.
Wystarczyło 200 ostatnich lat panowania człowieka, żeby średnia temperatura wzrosła o 1,1 st. C. Niby niewiele. Ale sami zaobserwować możemy, choćby w zimie, że zmiana temperatury, dla określonego obszaru z -1 do +0,1 st. C to wielka różnica. Zmiany w przyszłości będą nierównomierne, o czym mówi Anna Sierpińska z portalu „Nauka o klimacie”, który polecam. Gdyby średnia temperatura wzrosła w tym czasie o 2 st. C, to w Europie odnotowalibyśmy 3 st. C, a w przypadku lodowej Arktyki byłoby to aż 8-10 st. C.
Czy zatem to ostatnie lata Morza Bałtyckiego? Zapewne tak. Może ostatnie kilkadziesiąt. Jeśli nie mamy mocy bezpośrednio tego zatrzymać, a pośredni wpływ ma każdy z nas, to zostaje chociaż (i aż) codzienna świadomość, codzienne wybory. I nie traktowanie terminów BIO, EKO jako mieszczańskich fanaberii.
PL
foto: PAS