Z powodu pandemii koronawirusa premiera filmu „Pogromcy duchów. Dziedzictwo” (oryg. „Ghostbusters. Afterlife”) miała miejsce później niż zakładano. Kiedy już jednak obraz Jasona Reitmana trafił na duży ekran, wzruszył do łez Ivana Reitmana, reżysera oryginalnej serii „Pogromców duchów” z 1984 roku. A taka emocjonalna reakcja oznacza jedno: gwarancję sukcesu.
Między starym a nowym
Na „Ghostbusters” wychowały się co najmniej dwa pokolenia. Pierwsza część kultowych przygód pogromców duchów liczy już prawie czterdzieści lat. Jej reboot powstał zapewne po to, by – po pierwsze: przyciągnąć do kin młodego, „świeżego” widza; po drugie – by zrobić ukłon w kierunku tych, dla których Dan Aykroyd (Ray Stantz), Bill Murray (Peter Venkman) i Harold Allen Ramis (Egon Spengler) stali się uosobieniem tego, co w aktorstwie najlepsze: humoru, autentyczności, prawdy. Fani talentu tego nieprzeciętnego trio powinni zaakceptować również bardzo dobrą grę Sigourney Weaver (Dana Barrett), McKenny Grace (Phoebe), Finna Wolfharda (Trevor), Carrie Conn (Callie), Paula Rudd (Mr. Grooberson) i Logana Kim (Podcast).
Tak to się zaczęło…
Umiera Egon Spengler. Spadek po nim przejmuje najbliższa mu rodzina: córka, wnuczka i wnuk. Jest nim stary dom na pustkowiu, który – jak się okaże – w chwili ataku będzie pełnił rolę prawdziwej twierdzy i pułapki dla stworzeń nie z tego wymiaru…Phoebe początkowo nie zdaje sobie w ogóle sprawy z tego, kim był jej dziadek – wszyscy, łącznie z jej matką, uznali go za starego szaleńca i dziwaka. Nastolatka nie daje jednak za wygraną i zaczyna interesować się przeszłością swej rodziny. A że ma wysokie IQ i zadatki na wysokiej klasy naukowca bez trudu odkrywa nie tylko tożsamość sławnego przodka, ale i „pociąg” do duchów. W poszukiwaniu prawdy towarzyszą jej: równie bystry co ona kumpel Podcast, nauczyciel – Pan Grooberson i w końcu brat – Trevor. Razem stawią czoła stworom i potworom oraz okrutnemu pradawnemu bóstwu Gozerowi, dostarczając nam i rozrywki, i śmiechu, i nieco napięcia. „Ghostbusters. Afterlife” to sentymentalna podróż w przeszłość, takie retro-kino okraszone nowoczesną formułą. Fajny, familijny seans. Przez 124 minuty ze słynnym soundtrackiem w tle:
„Who ya gonna call? Ghostbusters!
I ain’t afraid of no ghost!”
Zebrała: osa
Źródło zdjęcia: filmweb.pl