Studio Espresso gościło w Restauracji Pod Lwami w Szczawnie-Zdroju
Espresso z Agnieszką Dobkiewicz
z dziennikarką i autorką książek historycznych takich jak „Mała Norymberga” czy „Dziewczyny z Gross-Rosen” rozmawiał Paweł Szpur
Zanim zaczniemy rozmawiać o Twoich książkach, chciałem cię zapytać co jest ci bliższe: dziennikarstwo czy pisanie książek?
Zdecydowanie pierwsze było dziennikarstwo. Ja generalnie jestem osobą piszącą, w ten sposób opisuję świat, który mnie otacza. Nie wyobrażam sobie innego trybu funkcjonowania, innego życia. Na książki przyszedł czas trochę później, kiedy więcej czasu przyszło w życiu, z powodów osobistych. Ale też okoliczności, które się na to złożyły, były istotne… historię lokalną badałam i zawsze chciałam poznawać. Kiedyś trafiłam na taką, która dla dużego ogólnopolskiego wydawnictwa okazała się tematem na książkę i tak powstała „Mała Norymberga”.
Tematy, które poruszasz w swoich książkach nie są proste. Możemy powiedzieć, że to jest mroczna historia. Historia ludzi, którzy zginęli w obozach, ale również oprawców, bo „Mała Norymberga” to…
Historia katów z Gross-Rosen. Ale napisana przede wszystkim z perspektywy ofiar, z perspektywy więźniów. To jest ta historia, którą zachwyciło się wydawnictwo ZNAK. Odkryłam właściwie przypadkiem, że po wojnie w Świdnicy, w której mieszkam, ale także w Wałbrzychu, w którym ty mieszkasz, odbywały się procesy zbrodniarzy, którzy w obozie koncentracyjnym Gross-Rosen pracowali. Takiego słowa muszę użyć, bo taka była prawda. Te procesy to nie były dwa, trzy. W momencie kiedy pisałam książkę było ich prawie sześćdziesiąt, teraz wiem, że ta liczba sięgnęła ponad setki. Ci wszyscy ludzie przeszli przez prokuraturę wałbrzysko-świdnicką i sądy wałbrzysko-świdnickie. Tam odbywały się sprawy z udziałem ich ofiar. Wielu z nich zostało skazanych, ale wielu uniknęło kary.
Pod jakie prawo oni podlegają? Międzynarodowe, polskie?
Oczywiście podlegają pod prawo polskie, bo sądziły ich polskie sądy. Struktura była dość znana. Procesy główne odbyły się w Norymberdze, tam sądzono zbrodniarzy międzynarodowych, później zeszło to niżej, do głównych krajów. W Polsce odbył się szereg procesów, również najbardziej znanej załogi oświęcimskiej. Procesy odbywały się we Wrocławiu. Powiedzmy takie najbardziej bliskie nam to te w Świdnicy, dlatego, że Gross-Rosen leży administracyjnie w obrębie powiatu świdnickiego,
Możesz podać przykład procesu, który najbardziej utkwił ci w pamięci?
Każdy z tych, który opisałam, utkwił mi w pamięci, więc nie będę segregować. Ale opowiem o procesie, którym zaczynam książkę, a który dzieje się w Wałbrzychu. Jakob Morchardt jest tramwajarzem z terenów dzisiejszej Rumuni. Kiedy wstąpiły wojska niemieckie, on wstąpił do SS i został skierowany do pracy w obozie Gross-Rosen. Morchardt był po prostu zwyrodnialcem. Zachowało się wspomnień wiele osób, które miały z nim do czynienia. Opowiadały o tym, co robił na terenie samego głównego obozu, ale nie zapominajmy, że Gross-Rosen to również filie – najprawdopodobniej ponad 100 – między innymi na terenie Dolnego Śląska. Morchardt wykonywał swoje obowiązki, zadania, trafiając do jednej z takich filii. Jego najtragiczniejszym czynem było poprowadzenie marszu śmierci z filii do głównej siedziby Gross-Rosen. Ale powinnam zacząć od tego, że zostaje on przypadkiem złapany. Kończy się wojna, a on postanawia zamieszkać w Wałbrzychu w jednej z dzielnic. Porywa on dzieci swojej kochanki z czasów wojny i wychowuje je w okrutny sposób. Dziewczynka, którą gnębił w powojennych latach, idzie do Urzędu Bezpieczeństwa i mówi o tym, przede wszystkim, że był pracownikiem obozu Gross-Rosen. Zostaje złapany, przesłuchany i machina rusza.
Dziękuję za rozmowę.
W dalszej części wywiadu nasz gość opowiada o swojej drugiej książce „Dziewczyny z Gross-Rosen” przwdstawiającej losy więźniarek obozu.
Studio Espresso z Agnieszką Dobkiewicz
