Studio Espresso z Natalią Jońską z trenerką lekkoatletyki i zajęć rozwojowych dla dzieci rozmawiał Paweł Szpur.
Nie pochodzisz z Wałbrzycha. Co cię sprowadziło w te strony?
Pochodzę z Ostrowa Wielkopolskiego, skąd sprowadził mnie mój mąż – Maciej Joński. Przyjechałam na jeden dzień do przyjaciół i zostałam. Po tygodniu zostałam mieszkanką Wałbrzycha, a po trzech tygodniach byłam już zaręczona. Bardzo szybko, ale to tak wpisuje się w moją energię.
Lekka atletyka nie jest Ci obca?
Nie, to mój „najukochańszy” sport, sama trenowałam w KS Stal Ostrów Wielkopolski. To jest mój rodzimy klub, w któeym trenowałam cztery lata. Niestety nigdy nie znalazłam się na podium Mistrzostw Polski, bo były lepsze dziewczyny ode mnie. Ale byłam mocnym punktem drużyny. Jak były sztafety, to na mnie można było liczyć. Jak były starty indywidualne, to emocjami zawsze gdzieś uciekałam.
Ale chyba bardziej pasuje Ci przekazywanie wiedzy młodym i zachęcanie ich do uprawiania sportu?
Sam sport kocham, bo „przerobiłam” masę dyscyplin i jestem aktywna. Jednak najbardziej interesuje mnie to, jak dzieci reagują na sport i jak łatwo jest im „zaszczepić” miłość do niego. Jeżeli chodzi o wiedzę stricte trenerską to wydaje mi się, że jeszcze daleka droga przede mną. Jednakże mam niesamowite wzorce w Wałbrzychu. Jest Grzesiek Banaszek, Franiu Karpiński, Hania Kotynia i Janusz Styś, Tomasz Kuczaj, także mam się od kogo uczyć i „brać” od nich to, co moim zdaniem najlepsze.
Gdzie możemy cię spotkać? W jakich organizacjach działasz? Przeglądając lokalne media i media społecznościowe, to można uznać że jesteś wszędzie.
(śmiech) Tak jak mówiłam – to się wpisuje w mój charakter. Tak jestem wszędzie, ale zazwyczaj spotkasz mnie na Hali Lekkoatletycznej na Nowym Mieście, bo jestem związana z LKS-em Górnik Wałbrzych. Spotkasz mnie też w Szczawnie-Zdroju, bo jestem związana z MOSiR-em, w Starych Bogaczowicach, bo współpracuję z gminą i teraz spotkacie mnie w Jedlinie Zdrój bo współpracuję tam z nowym stowarzyszeniem Jedlińska Werwa. Ale to nie koniec, bo planujemy iść jeszcze dalej.
Co to jest BOBO Atleci?
Bobo Atleci to pomysł mój i mojego męża. Gdy po urodzeniu dzieci postanowiłam „wyjść do ludzi” i coś zrobić, to wówczas mój syn chodził na zajęcia do Romka Magdziarczyka, którego z pewnością znacie. Z kolei moja młodsza córka, gdy zobaczyła jak Tymon biega, mając cztery lata, mówiła, że też chce. Roman nie do końca zainteresowany był prowadzeniem zajęc z tak małymi dzieci, bo woli pracować ze starszymi. Stwierdziłam, że skoro jestem po AWF-ie wrocławskim i psychologii w biznesie ze specjalizacją w sporcie, trenowałam lekką – mogę to zrobić. Poprowadzić zajęcia z dziećmi. Postanowiłam – przyjdę i spróbuję. Na pierwszy trening przyszło siedmioro dzieci. Z samych piątków zrobiły się wtorki i piątki. Później zrobiły się wtorki, czwartki, piątki, następnie poniedziałki, wtorki, czwartki i piątki, później od poniedziałku do piątku. Z siódemki zdobiło się sześćdziesiąt, a teraz jest sto dwadzieścia w BoboAtleci i u Romana jest osiemdziesiąt dzieci w MiniAtleci. Rozwijamy się.
Ile dziecko powinno mieć lat, żeby przyjść i stawiać pierwsze kroki sportowe?
To nie jest kwestia wieku. Bobo Atleci to są moje dzieci – już trzylatki, które prowadzone są przeze mnie do zerówki. Jak są emocjonalnie gotowe, to przechodzą do grupy Romka Magdziarczyka. Stworzyliśmy jeszcze Family Atlet, dla maluszków, roczniki 2019, 2020, 2021, gdzie z mamą i tatą za rękę dzieci ćwiczą razem. Natomiast do mnie przychodzi dziecko, które jest w stanie zostawić rodziców za drzwiami. Mama z tatą machają, a maluch jest sam chętny wykonywać różne rzeczy. To nie jest kwestia tego, czy on potrafi coś sam zrobić, tylko tego czy potrafi być sam.
Dziękuję za rozmowę.