Rozmowa Tygodnia z Kasią Kowalską – polską piosenkarką rockową, kompozytorką, autorką tekstów piosenek i producentką.
Wywiad przeprowadzono po koncercie w Dzierżoniowskim Ośrodku Kultury (kinoteatr „Zbyszek”), który odbył się w niedzielę 1 października.
Podczas koncertu wysłuchaliśmy znane utwory w kompletnie nowej aranżacji (m.in. „A to co mam”, „Coś optymistycznego”, „Pieprz i sól”, „Antidotum”, „Prowadź mnie”). Skąd pomysł na taką zmianę?
Pomysł to nie wpadać w rutynę, nie grać wszystkiego tak samo. Często zmienia się instrumentarium bo praca w studio daje więcej możliwości, a na żywo trzeba zagrać to zupełnie inaczej. My zawsze staramy się tak to poprowadzić, by nam się nie nudziło. Parę numerów zmieniliśmy, a parę gramy klasycznie.
Czy po czasach pandemii, tak trudnych dla Pani, poczuła się Pani jak „ryba w wodzie”, wracając na trasę koncertową?
Na pewno nam wszystkim brakowało koncertów. Cieszymy się, że znowu możemy być w busie i dawać koncerty. To jest potrzebne muzykom dla zdrowia psychicznego.
Można powiedzieć, że koncert kameralny, ale wrażenia jak na stadionie. Publiczność wspaniale się bawiła.
Cieszy mnie to, ja lubię grać w takich miejscach. Wydaje mi się, że jest fajnie, intymnie, ludzie czują taką bliskość. Pozwalam sobie na mniej lub bardziej udane żarty między utworami, ale to właśnie ta kameralność stwarza taką formułę i to się sprawdza, a ludzie są zadowoleni.
Usłyszeć brawa po każdym zagranym i zaśpiewanym numerze – o tym marzy każdy artysta.
Nie myślę o tym, staram się zawsze robić to, co jak najlepiej potrafię. Zwykle nie jestem zadowolona sama z siebie. Grając któryś tam raz to samo, słyszę dużo więcej niż publiczność. Ale wracając do pytania: skłamałabym, mówiąc, że nie jest to miłe. To nagroda za nasze długie siedzenie w busie (śmiech). Żeby dojechać tu i tu, to nie jest sam koncert. Sam koncert jest najlżejszym momentem. Cała ta organizacja i dojazd są na pewno uciążliwe.
W utworze „na bis” było słychać Pani niesamowity kunszt wokalny. Na scenie wspomniała Pani, że była Pani popularna 15 lat temu. A jednak, słysząc taki numer, słuchacze z pewnością mieli ciarki na skórze. Ta popularność jednak pozostała.
Na pewno regularne koncertowanie sprzyja temu. Mówi się, że mięsień, który nie jest używany – ginie. Oby tych koncertów było jak najwięcej i wówczas człowiek ma taką fajną „marchewkę” przed sobą i jakoś daje radę.
Dziękujemy za rozmowę.
Źródło fot. www.facebook.com/kasiakowalskapl