Patrzę na znikający pasek baterii jak chirurg na uciekające życie z ofiary wypadku samochodowego. Znowu przesadziłem. Wykreślam. Piszę nową wersję. Zaczyna się od tego, co napisałem już do gazety i na portal #nicsięniedzieje, że takie czasy, że o bilety do teatru trzeba się postarać.
Podoba mi się to zdanie. Wymyśliłem je już na konferencji, na której powiedziano, że miejsc już brak, choć do wydarzenia jeszcze kilka dni. Zmusiłem się być, silić na jakąś towarzyskość. Czemu? Przecież lubię to robić. Wykreślam. Może podrzucę coś z propozycji na weekend. Wykreślam. To nie chodzi o to, że cierpliwość się nagle skończyła, skazałem to śmiesznie nierównomierne, dziko słomiane miasto na prywatną śmierć. „Nic się nie dzieje” to wielka, nieprawdziwa obelga dla każdego tutaj od kultury.
„Nic z tego nie będzie” to ich codzienność siedząca kącie umysłu za każdym razem, z każdą nową datą i podejść bliżej siłą wielkich mięśni jej nie dają. I tak wszyscy umrzemy i może kilka osób zapamięta, jakieś rondo się pośmiertnie imieniem i nazwiskiem podpisze, jak to Eufrozyna S. Wykreślam i szukam koca. Może jednak nie… Przypominam sobie o małej mieścince, nie Wałbrzychu, gdzie jak one wchodzą, to burmistrz wita je „to znowu one” i się z tego śmieją.
Okazuje się, że wszystko się da zrobić, jakieś pieniążki są i nagle jest festiwal i cieszą się nawet jeśli przyjdzie 20 osób i nie zapełnia się sztucznie stadionu, nie robi czegoś żeby nikt nie mówił, że się nic nie robi, harcerzyk nie grozi z góry palcem, a inny zepsuty kompleksami, czy Bóg wie czym, nachyla się do ucha i szeptem, żeby nikt nie wiedział, podrzuca węże. Są takie i takie miejsca. W cholerę z kocem, nikt nie musi dziękować, skoro chce się i można nawet bez łaski. Nie skreślam. Dopijam herbatę i stawiam kubek z hukiem satysfakcji.
zdjęcie ilustracyjne