Przed nami kolejna fala upałów. Niezwykle wysokie temperatury już w innych częściach świata dają się szczególnie we znaki i powiedzmy sobie szczerze, dochodzimy bardzo szybko do granicy jaką jest temperatura mokrego termometru.
O co chodzi z mokrym termometrem (po angielsku wet-bulb temperature)? Jest to najniższa temperatura, do której przy danej wilgotności (i ciśnieniu atmosferycznym) można ochłodzić ciało przy pomocy parowania. I teraz fakt oczywisty i zarazem konieczny – człowiek chłodzi przy pomocy parowania i dlatego się pocimy. Człowiek w spoczynku wytwarza około 100 W ciepła, które musi oddać otoczeniu, jeśli nie chce umrzeć z przegrzania.
Temperatura naszego wnętrza to około 37°C, a powierzchni skóry ok. 35°C (musi być zimniejsza, aby strumień ciepła płynął w stronę skóry). Jeśli temperatura powietrza (nadal mówimy o temperaturze mokrego termometru) wokół nas będzie równa lub wyższa 35°C, to człowiek przebywający w takiej atmosferze nie ma szansy na przeżycie. Żadne polewanie się wodą ani wachlowanie nie pomoże. Po prostu z definicji jest to temperatura, poniżej której ciała nie da się ochłodzić przy pomocy parowania, przy danej temperaturze (tej prawdziwej czyli “suchej”) i wilgotności. Naukowcy szacują, że czas jaki jesteśmy w stanie wytrzymać w 35°C to sześć godzin.
Wszystko wiąże się z wilgotnością, która wpływa na mechanizmy termoregulacyjne. Gdy temperaturze 35 stopni towarzyszy bardzo wysoka, sięgająca 100 proc. wilgotność powietrza, nie jesteśmy w stanie się chłodzić. Pocimy się, ale pot nie odparowuje, a na skórze następuje kondensacja pary wodnej. „Gotujemy” się od środka, bo nie mamy jak oddać ciepła i dlatego jest to dla nas śmiertelna granica.
Jeszcze w 2015 roku, kiedy badano te kwestie, prognozowano osiągnięcie tej temperatury w okolicach 2050 roku (w sytuacji, kiedy nie zahamujemy emisji gazów cieplarnianych). Jednak jest inaczej i w tym roku zbliżamy się milowymi krokami do tej granicy.