Rozmowa Tygodnia z Agnieszką Dobkiewicz – dolnośląską dziennikarką i pisarką. Nasz gość jest autorką książek wydanych przez Wydawnictwo Znak „Mała Norymberga. Historie katów z Gross-Rosen” i „Dziewczyny z Gross-Rosen”. Prowadzi Fundację Idea, która wydaje Świdnicki Portal Historyczny. Jest stypendystką Ministra Kultury. W 2024 roku ukaże się jej kolejna książka.
„Nocny portier. Doświadczenie” w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu w reżyserii – Seba Majewskiego, to spektakl inspirowany między innymi Pani pracą. Jakie to uczucie zobaczyć na deskach teatru swoje teksty?
Gdy ukazały się „Dziewczyny z Gross-Rosen”, poszłam do Seba Majewskiego, dyrektora artystycznego naszego wałbrzyskiego teatru, bo jakoś tak czułam, że tam powinnam z tą historią się pojawić. Zresztą dyrektor niezwykle ciepło przyjął już moją pierwszą książkę „Małą Norymbergę”. Długo rozmawialiśmy wtedy o Gross-Rosen i o tym, co musi się zadziać, by ta historia ożyła i była dla nas ważna. I dziś wiem, że z tej rozmowy urodziło się wiele rzeczy, choć wtedy nie miałam takiej świadomości. Miałam przyjemność mieć swój bardzo malutki udział w spektaklu „Mensch”, który miał premierę w maju 2021 roku. A pół roku temu Seb Majewski zadzwonił do mnie z propozycją napisania z nim sztuki traktującej o kobietach w obozie. Dla mnie to było naprawdę coś bardzo ważnego. Bohaterką jednej ze scen pod tytułem „die Ruhe” miała być Fela Szeps z „Dziewczyn z Gross-Rosen”. Gdy tekst powstał, Seb Majewski uznał, że nie jest to jednak historia na jedną scenę. Z czym się całkowicie zgadzam. Ostatecznie więc stanęło na tym, że historia mojej Feli zostanie opowiedziana w osobnej sztuce. „Nocny portier. Doświadczenie” opowiada o obozie, życiu w nim kobiet, ich wykorzystaniu seksualnym i znikaniu po wojnie tej historii. Usłyszałam po premierze dużo miłych słów i podziękowań od Seba Majewskiego i aktorów. To było wielkie i cenne doświadczenie. Ale to najważniejsze ciągle przede mną.
Spotyka się Pani z różnymi Czytelnikami swoich książek. Jak reagują na nie najmłodsi?
Uczciwie powiem, że bałam się tych spotkań z najmłodszymi. Już spotkania z uczniami szkół średnich były dla mnie czymś niezwykle trudnym. Mam w sobie taką obawę jednak, by nie straumatyzować. Przecież ja piszę i opowiadam o ludobójstwie, o piekle na ziemi. Ale chyba niesłusznie się bałam. Podeszła do mnie po premierze „Nocnego portiera. Doświadczenie” wyjątkowa nauczycielka Ewa Baszak-Grochowska i powiedziała, że zabiera licealistów na sztukę. Odradziłam jej, że może za wcześnie. Słusznie zwróciła mi uwagę, że nie jest za wcześnie, że trzeba wiedzieć, by nie powtarzać. Kilka tygodni temu spotkałam się też w Lubawce z uczniami szkoły podstawowej, bo tam nie ma liceum. Pół szkoły tam było, a ja im opowiadałam o życiu Sali. To ta dziewczyna, o której wystawę przywiozłam na Dolny Śląsk z Muzeum Żydowskiego Galicja w Krakowie. Ona była więźniarką obozu w filii w Žacléřze, niedaleko Lubawki. I widziałam poruszenie i zainteresowanie tych dzieci. To stało się ich historią, bo ona rozgrywała się na ich ziemi. Mówiłam im o tym, jak to jest stracić dom, mamę i tatę, nie wrócić już nigdy do miejsca, gdzie się urodziło. Dla takich małych Czytelników napisałam też bajkę „Czarne korale”, którą wydała Biblioteka w Świdnicy i pani dyrektor Ewa Cuban. Niestety, nakład się wyczerpał, więc już nie mogę pracować na tym materiale.
Niektórzy bohaterowie Pani książek niestety „opuszczają ten ziemski padół”. Czy w takich momentach szczególnie docenia się to, co udało się zapisać z opowiadań?
Taka kolej rzeczy. W przypadku „Dziewczyn z Gross-Rosen” zdarzyło się tak, że opisałam historię jednej z więźniarek – Gerdy Klein, dziewczyny, która dostała Oskara, w ostatniej chwili. Książka ukazała się jesienią 2021 roku, a Gerda odeszła w kwietniu 2022 roku. Skończyłam pisać kolejną książkę, która ukaże się wiosną 2024 roku i tam też dosłownie w ostatniej chwili spisałam historię jednego z jej bohaterów. Niestety, dziś już nie ma go wśród nas, ale wiem, co dla niego znaczyło przekazanie mi swojej opowieści. Siłą rzeczy w takich sytuacjach stajesz się niejako kustoszem ludzkich losów. To nie jest tak, że sobie napiszesz i już. To zostaje w tobie, żyjesz z tym, ponosisz odpowiedzialność za drugiego człowieka. Miałam też owe doświadczenie w przypadku dwóch historii, bo opublikowałam nieznane pamiętniki więźniarek. Szczególnie historia Feli Szeps, która zmarła dzień przed końcem wojny, poruszyła Czytelniczki i Czytelników. Pamięć o tej wspaniałej dziewczynie przetrwała dzięki temu, co napisała, choć nie wolno jej było tego robić. Może czuła, może wiedziała, jaki będzie jej los i to jedyna szansa…. Często się nad tym zastanawiam, skąd wzięła się jej determinacja.
History Hiking „wypuściło” odcinek swojego programu, w którym pokazano historie w oparciu o książkę „Dziewczyny z GrossRosen”. Jak te filmy odzwierciedlają Pani zadaniem te trudne tematy?
„History Hiking” zrobiło odcinek o Felice Schragenheim, niemieckiej Żydówce, która ukrywała się w osadzie Budniki w Karkonoszach, a później była więźniarką w takiej mało znanej filii grossroseńskiej koło Żmigrodu AL Kurzbach. Panowie Mateusz Kudla, Maciek Regiewicz i Łukasz Herod uznali, że to historia godna ich kanału. Z kolei o „Małej Norymberdze” i procesach zbrodniarzy z Gross-Rosen odcinek w History Story zrobili Łukasz Kazek, Łukasz Bąk i Daniel Stanisławski. O ile pamiętam zafascynowała ich historia Krematoriumpipela – Milcha. Trzeci film, tu na Dolnym Śląsku nieznany, zrobił na podstawie mojej książki Bartosz Bednarczuk. Miałam przyjemność wystąpić w „Niemym szepcie” i opowiedzieć między innymi o Feli Szeps. Nie chcę recenzować nikogo. Dla mnie ważne jest, że rzeczy powstają. Każdy twórca ma prawo do swojej wizji. Cenię sobie pracę każdej z tych osób.
Dziękujemy za rozmowę