W minioną niedzielę zakończyło się EURO 2020(1). Turniej, jak i inne imprezy nie tylko sportowe zaplanowane na rok 2020 mocno naznaczony piętnem pandemii, co jednak po tym pięknym futbolowym wydarzeniu zostało w dużej mierze przyćmione.
I bardzo dobrze! Bardzo szybko wkręciliśmy się w rytm tych wyjątkowych pod względem piłkarskim mistrzostw, szybko zapominając, że początki zmagań też nie były łatwe. Po historii z Christianem Eriksenem wydawało się, że nad tym EURO ciąży jakieś fatum. Z uzasadnionych względów były obawy czy zostanie w ogóle dokończone. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i dalej towarzyszyły nam już tylko sportowe emocje. A ich „twórcami” byli w dużej mierze właśnie Duńczycy.
Ich mecz z Rosją o wyjście z grupy, pokonywanie kolejnych rund i przegrany półfinał z Anglią przejdą do historii futbolu. Coś co tworzyło się w takich bólach dało im drugi w historii medal! Ja osobiście nikomu szczególnie nie kibicowałem choć z biegiem czasu oczywiście sympatyzowałem z Danią. Nie wiedziałem za kim być w półfinale bo i Anglii dobrze życzyłem a często im dobrze życzę bo to jakiś surrealizm aby taki kraj miał na koncie tylko jeden tytuł zdobyty wieki temu.
Dopingowałem też Francuzów bo wydawało mi się, że jest to potęga, drużyna która zdominuje piłkarski świat na lata (ciągle tak może być), grająca i pięknie i skutecznie a tegoroczne EURO będzie kolejnym etapem do utorowania jej hegemonii. Coś w tym mechanizmie jednak się zatarło… zbyt dużo gwiazd – indywidualności i nieporozumienia między nimi, zbyt duża pewność siebie, Deschamps przestał do końca nad tym panować ??
Triumf Włochów jednak w pełni mnie zadowolił. Ze względu na ich grę – zdecydowanie najlepsi w przekroju całego turnieju, oraz ze względów sentymentalnych. Mancini czy Vialli to jedni z pierwszych piłkarzy, których poznawałem, zaczynając interesować się futbolem. A śpiewana przez kibiców i samych piłkarzy po finale na Wembley piosenka Notti Magiche – hymn mojego kultowego turnieju – Italia ’90, przeniosła mnie faktycznie w magiczny stan!