Moje drugie EURO – w 1992 roku w Szwecji oglądałem już jako wytrawny kibic. Byłem też po wydarzeniu do dzisiaj dla mnie wręcz mistycznym, czyli po mundialu we Włoszech dwa lata wcześniej. Moi pierwsi idole apogeum swoich karier zaczynali mieć powoli za sobą (Rijkaard, Gullit), a kilku innych nowych ulubieńców do Skandynawii w ogóle nie pojechało – chodzi mi tu głównie o Roberto Baggio czy Salvatore Schillaciego, ponieważ Włosi przegrali eliminacje z ZSRR.
Drużyna radziecka wywalczyła awans ale na turniej pojechała reprezentacja Wspólnoty Niepodległych Państw (ten twór zastąpił ZSRR na wszystkich imprezach sportowych w 1992 roku). Na szwedzkie mistrzostwa bardzo wpłynęły burzliwe przemiany polityczne w Europie przełomu lat 80-tych i 90-tych. Poza występem wspomnianej WNP z turnieju została wyrzucona Jugosławia z racji sankcji, jakie zostały na nią nałożone na skutek działań wojennych. Do dziś tę decyzję uważa się za mocno kontrowersyjną.
Nie jest też prawdą to, co się powszechnie powtarza, że piłkarze Danii, która zastąpiła Jugosławię i niespodziewanie wygrała cały turniej, zostali ściągnięci z wakacji. O możliwości wykluczenia drużyny bałkańskiej mówiło się już od pewnego czasu i Duńczycy byli w pogotowiu, czekając na ostateczną decyzję, która zapadła na dziesięć dni przed imprezą. Największym rozczarowaniem była Francja (nie wyszła z grupy) – drużyna dla mnie o tyle anonimowa, gdyż nie grała dwa lata wcześniej we Włoszech i nie mogłem jej poznać. Choć dużą część samych zawodników, z Jean Pierre Papin na czele, znałem oczywiście z Olympique Marsylia.
Dzisiaj EURO ’92 stanowi dla mnie symboliczną granicę, kiedy skończyło się to, co nazywamy futbolem romantycznym. Były to ostatnie tak kameralne mistrzostwa Europy (ostatnie z udziałem ośmiu drużyn), zorganizowane dobrze, ale bez rozmachu, na dość skromnych stadionach. Następny wielki piłkarski turniej to mundial w USA zrobiony w typowo amerykańskim, „komercyjnym” stylu, a kolejne EURO – Anglia ’96 to zupełnie nowa era, jeśli chodzi o rywalizację na Starym Kontynencie.